Czy czeka nas gospodarczy kryzys?

Być może słyszeliście o płonącym cargo u wybrzeży Portugali? Jakiś facet na twitterze narzekał, że utknął tam jego wymarzony Cayman, wyspecyfikowany specjalnie dla niego, a na takie auta dziś z reguły czeka się przynajmniej rok. Cayman jest jednym z niemal 4 tysięcy wyjątkowych samochodów i łącznie stanowią one idealny obraz dzisiejszej globalnej gospodarki – łańcuchy dostaw płoną. Należy sobie zadać pytanie: czy czeka nas gospodarczy kryzys?

Jaki gospodarczy kryzys? Przecież jest boom?

Już słyszę te głosy: „jaki gospodarczy kryzys? Przecież gospodarka rośnie mamy boom, a ten straszy”. Polska gospodarka urosła w czwartym kwartale o 7,7% r/r, amerykańska o 6,9% (w ujęciu anualizowanym). Bardzo mnie te wzrosty cieszą i nie, nie chodzi o straszenie, ani wieszczenie kryzysu, ale zastanowienie się jak obecne zawirowania – w całkiem dużej mierze wynikające ze złej (często z pobudek populistycznych) polityki wpłyną na gospodarkę i rynki.

Interwencjonizm gospodarczy wywołał niewidzianą od dekad inflację. Może jednak niewidzialna ręka rynku nie jest taka zła? Źródło: Opracowanie własne na podstawie danych z Macrobond

Zemsta wolnego rynku

Zastanawiam się na ile odpowiedź na covid jest spuścizną globalnego kryzysu z lat 2007-2009 i w mniejszej skali europejskiego kryzysu 2011-12. Utarła się wtedy opinia, że wolny rynek zawiódł, a zatem należy ciężar regulacyjny przenieść do instytucji centralnych. Ja uważam, że jeśli już to zawiodły instytucje centralne a nie rynek, bo nie nadążały za inżynierią finansową (brakowało kompetencji, a pewnie też świadomości, że brakuje kompetencji…), a chciwość i kombinatorstwo będą w każdym systemie – wolnorynkowym czy nie i trzeba umieć trzymać je na smyczy. Tak czy inaczej rządy uznały, że biorą sprawy w swoje ręce. I co zrobiły? W dużym skrócie ubiły podaż i nakręciły popyt. Wszelkiego rodzaju restrykcje, ograniczenia i środki ostrożności zadziałały niczym szprychy w koła dla firm i myślę, że politycy nie docenili tego, jak bardzo globalnie działa dziś gospodarka (pokazuje to choćby screen dotyczący półprzewodników). Z drugiej strony nastąpiła ogromna stymulacja popytu. Od początku była to strategia ryzykowna, ale bardzo szybko okazało się, że popyt nie jest problemem – ludzie chcą kupować, nie chcą siedzieć w domach itd. Ale do polityków to nie docierało. Banki centralne szeptały: my drukujemy, wy rozdajecie – politykom nie trzeba takich rzeczy powtarzać dwa razy. Osobiście uważam takie działanie za kryminał, ale odłóżmy emocje na bok, a skoncentrujmy się na konsekwencjach.     

Wiedzieliście? Bo ja nie! Układ scalony przebywa 55 tys. kilometrów, aby mógł trafić do klienta. Źródło: spectrum.org

Zmienny popyt + stała podaż = …

Jeśli uczyliście się kiedykolwiek macro, wiecie, że popyt reaguje szybko, a podaż wolno. Dlatego założenie, że podaż – skrępowana na prawo i lewo – szybko dostosuje się do eksplodującego popytu, było od początku skazane na niepowodzenie, o czym już wielokrotnie wspominałem (choćby TUTAJ i TUTAJ).   

Nowojorski Fed ocenia, że obecne napięcia w łańcuchach dostaw są rekordowe. Źródło: NY Fed

Co więcej, nieodpowiedzialny sposób stymulacji popytu dodatkowo uderza w podaż, ograniczając podaż pracy. Pisze o tym wprost w najnowszej publikacji („How Tight are US Labor Markets?”) nawet mający raczej lewicowe poglądy Larry Summers.

Brakuje pracowników. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele, a wśród nich, cóż, powiedzmy to wprost – głupia i krótkowzroczna polityka gospodarcza. Źródło:  „How Tight are US Labor Markets?” NBER.org

No dobrze, to będzie ten kryzys?

To wszystko już wiemy, jednak co to wszystko oznacza? Widzę kilka konsekwencji.

  1. Bardziej uporczywa presja inflacyjna, wymagająca większego zacieśnienia pieniężnego dla sprowadzenia inflacji w relatywnie krótkim okresie
  2. Jest całkiem realne, że to nie podaż dostosuje się do popytu, ale popyt do podaży – poprzez efekt spadku dochodów realnych (tzw. niespodzianka inflacyjna) i zacieśnienie pieniężne (wyższe raty kredytów, mniejsza skłonność do konsumpcji)
  3. Jeśli tak się stanie, czeka nas nieuchronne spowolnienie, bo obecne inwestycje firm (pamiętajcie – podaż potrzebuje czasu, fabryka nie powstanie w tydzień) zderzą się ze znacznie niższym popytem
  4. To powinno sprzyjać obniżeniu inflacji, ale zajmie to pewnie kilka kwartałów
  5. Dla rynków to może oznaczać imadło – spadek płynności/wzrost kosztów pieniądza + rewizja oczekiwań odnośnie wyników firm (w dół oczywiście)
  6. Jeśli punkt 5 się przełoży na bessę, moim zdaniem długoterminowymi wygranymi będzie nie stara gospodarka (modna obecnie), a tech, szczególnie ten z dziedziny robotyzacji (jak inaczej firmy poradzą sobie z niedoborem pracowników, szczególnie, że obecnie dotyczy on często tych, których roboty/ai potencjalnie mogą zastąpić)

Już teraz zapraszam Was na poniedziałkowy webinar, gdzie pokażę jeszcze więcej wykresów i omówię sytuację bardziej od strony rynkowej.

7 thoughts on “Czy czeka nas gospodarczy kryzys?

  1. Jaką Pana zdaniem motywację mogą mieć banki centralne do zacieśniania polityki monetarnej?
    Efektu „stabilności cen” czy też „pełnego zatrudnienia” (w przypadku FED) nie ma i nikomu to jak widać nie przeszkadza.

      1. Przepraszam, to było trochę podchwytliwe pytanie. Bodziec by dalej luzować (czy to bardziej czy mniej) jest również polityczny bo przecież trudno uzasadnić pewne ruchy ekonomicznie (np. ciągły skup MBSów przez FED). Dawniej byli bond vigilantes, którzy mogli jakoś przeciwstawić się nierozsądnej polityce planistów, czy widz Pan jakikolwiek zawór bezpieczeństwa dzisiaj?

        Dziękuję za dobrą robotę.

    1. Problem polega na tym ze BC nie maja wyboru ( motywacja na zacieśnianie to złe użyte wyrażenie ). Muszą inflacje ” ustabilizować „, już słychać głosy ze presja cenowa będzie jak uciekającą panna młoda, która na codzień biega w sprintach, a BC jako pan młody musi ja przynajmniej dogonić.
      Jak napisał pan Przemysław w pkt.4 inflacja spadnie w sposób ” naturalny ” – ale co dobrze zostało podkreślone – zajmie to sporo czasu. BC za bardzo tego czasu nie maja, a panna młoda dopiero zaczęła bieg i ma jeszcze dużo siły. Moim zdaniem, zabiegi które będą promowane przez FED albo szybciej EBC, to wyrwane z czeluści hadesu próby kontroli cen (!) – prosze zauważyć ze tu na piedestał wysuwają się politycy, ponieważ to oni mogą „nakazać” zamrożenie cen ( np. naciskając na sprzedawców, ale nie można wykluczyć także nacisków na inne składowe łańcucha dostaw aż do produkcji ) . Niestety próby już są przeprowadzane – proszę wygooglować sobie jak to rozkręca się na Wegrzech w teraźniejszym czasie. EBC jest ciekawym przypadkiem, stoi w rogu jak zapędzony tam szczur, Lagarde wie ze presja cenowa jest duża, a nie może zacieśniać polityki monetarnej ( choć jakieś tam sygnały wysyła – testuje reakcje rynku ) i musi skupować długi ” finansowych trupów” ( Włochy, Hiszpania ). Uniemożliwiając sobie odwrót albo przynajmniej drastyczne ograniczenie QE. Dlatego moim zdaniem wprowadzenie kontroli cen jest tylko kwestia czasu. I uwaga!, musi być to kontrola nad wszystkimi składowymi koszyka inflacyjnego .Jak pokazała historia wprowadzenie kontroli cen na poszczególne tylko produkty czy usługi działa dokładnie odwrotnie i podkręca tylko sytuacje proinflacyjna. Ale wszystko jest walka z czasem, doraźne rozwiązania działają tylko bardzo krótkoterminowo.Tak więc słowo ” motywacja ” nie może być użyte w takim kontekście w jakim pan tego użył. Pozdrawiam

  2. A gdyby tak pójść w najprostsze i sprawdzone juz rozwiązania? Skoro już sprawdziły się na początku lat 90tych, to można by i teraz… Problem leży oczywiście w ideologii rządzących oraz być może w naciskach sąsiedniej silniejszej gospodarki. Przemek, skoro inżynieria finansowa odleciała, co przechyliło szalę tak bardzo w stronę popytu, to przecież najprostszym rozwiązaniem i moim zdaniem, najszybszym i najskuteczniejszym byłoby odblokowanie strony podażowej, czyż nie? Mam na myśli taki Polski atny-ład, tzn. maksymalne odbiurokratyzowanie i zderegulowanie możliwie największej części gospodarki. Tak, żeby babcia na emeryturze mogła ulepić w domu pierogi/placki i sprzedać na chodniku, tak, żeby każdy kreatywny człowiek mógł spokojnie wystartować z pomysłem, bez obaw, że zanim zarobi pierwsze wymierne pieniądze, to komornik będzie go ganiał za brak składek zus-owskich. Wiadomo, zdjęcie z rynku pieniędzy poprzez odebranie rozdanych już przywilejów socjalnych czy innych to eksperyment, który położyłby władzę, ale takie wystymulowanie podaży poprzez prostotę mogłoby natychmiast zacząć równoważyć degrengoladę monetarna i fiskalną. Obecny rząd pewnie na taki krok się nie porwie, bo wiadomo z jakich środowisk jest naczelnik i jakie ma poglądy, a i sam premier też etatysta korporacyjny bez pojęcia o prawach rynku, głowny doradca rządu w postaci prezesa PIE też pewnie wzdrygnąłby się na taki pomysł, ale gdyby znalazła się jakaś część ekonomistów mających przebicie w mediach zaczęła do takich działań zachęcać?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.